Galeria AT

 

 
Dariusz Nowacki
Słowniki nie mają głosu
 
 
Znaczenia wypływają z toni umysłu pod postacią słów bądź obrazów, odczuć. Pojawiają się niczym ryby u powierzchni mętnej wody rzecznej, samotnie albo przemykając ławicą, by rozproszyć się ponownie w głębinie. Wielość rodzajów i gatunków nigdy nie powracających tak samo. Poruszają granicą „dwu światów” w miejscach nieprzewidywalnych. Im większe naczynie i im ich więcej tym możliwości przybywa: oznaczania rzeczywistości słowami i nieustannego łapania słów w sieci znaczeń. Porównujemy słowo wewnętrznej mowy z brzmieniem wypowiedzianego. Czytamy w milczeniu zapis głosem świadomości. Próbujemy zakląć czas w słowo i znaczenie. Odnaleźć utracone niewyrażalne, w przestrzeni pomiędzy słowami. Kontemplujemy tę metaforyczną przestrzeń. W poszukiwaniu stałości, by móc trafić ościeniem jednoznacznej definicji i nasycić niepokój. Tworzymy albo czytamy słowniki usiłując zatrzymać moment, odwołując się do ich pojemnej lecz jednak zawsze spóźnionej możliwości określania przebiegu zmiany i uaktualniania znaczeń, zaświadczania narodzin nowych wyrazów danego języka oraz po między językami. Wraz z kolejnymi edycjami słowników dostrzegamy pielgrzymki znaczeń słów, do miejsc odmiennych od naszych pojęć i intuicji. Mocniej niż w przypadku słowników języka ojczystego ujawnia się to zjawisko w lekturze słowników przekładających słowa języka obcego na nasz i odwrotnie, gdy mowa ojczysta przegląda się w obcej. W tej rozbieżności pojawia się wskazanie na mediacyjną dynamikę języka, ale zarazem na nasz osobny sposób istnienia zawarty w całości kontinuum. Swoją obecnością stwarzają słowniki sytuację, w której nasze dziś, przyglądając się rozbitej tafli przeszłości, nie pozostaje na ten migotliwy obraz obojętne w obszarze języka. Nieustannie szukamy słów by świat obłaskawić i wzburzyć. Nadać mu znaczenie, po to by się z nim utożsamić, samemu coś znacząc. Skrzętnie zbieramy to, co z przeszłości się zachowało konstruujemy brakujące elementy i odnajdujemy zagubione, onieśmieleni ich doraźną nieprzydatnością, by za chwilę dać się unieść kolejnemu odkryciu języka. Wymyślamy język od nowa mimo zastanych wzorców i norm, bądź znajdujemy wytchnienie w obszarze wspólnych znaczeń i brzmień. Waldemar Kremser przegląda kolejne kartki słownika niemiecko-polskiego i polsko-niemieckiego.
Oba te języki towarzyszą mu w zmiennej intensywności od dzieciństwa. Żyjąc na styku dwóch kultur poszukuje w kolejnych pracach tożsamości, nieustannie wędrując pomiędzy dwoma domami. W sztuce i po przez sztukę poszukuje trzeciego - własnego języka. Tym razem pyta o słowo i sprawdza czy ono, w swej istocie, w zetknięciu ze słownikowym hasłem „słowo”, nie dało się zamknąć w pojęciu rybiej niemocy słownika.
 
back